środa, 28 lipca 2010

Introdukcja cz. II

Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią zaległy link do blogu Tomka: http://www.blog.boo.pl/. Wywiązawszy się z zobowiązań wobec "sponsorów" czuję się o wiele spokojniejszy. W związku z tym przepełniony spokojem ducha mogę przejść do samochwalstwa, ktore niechybnie skończy się kacem moralnym i chęcią zmiany postu... I tak ciągle, jak po sinusoidzie. 
Zadziwiająco często, spotykając nieznane dotąd osoby, po pierwszych zdaniach przepełnionych kurtuazją i różnymi "miło mi", "cała przyjemność po mojej stronie" kłamstewkach następują dwie potencjalne reakcje: albo od razu kogoś nie lubimy, albo dajmy mu szansę. Nie będę się tu rozwodził nad psychologicznymi aspektami takiego stanu rzeczy, bo nie o tym chcę napisać. Dość powiedzieć, że bardzo duże znaczenie ma tu wygląd naszego partnera w dyskusji. Do rzeczy. Jeśli ktoś od razu nie przypadnie nam do gustu, zwykle kończy się na zdawkowej wymianie rownoważników zdań - chyba, że zapowiada się dłuższy kontakt z daną osobą, wtedy jest szansa na rozwinieńcie sympatycznej znajomości mimo wszystko. Jeśli występuje przypadek drugi wtedy można spodziewać się, że w ciągu kilkunastu pierwszych minut rozmowy padnie pytanie o zainteresowania. Może nie wprost, ale w sposób umożliwiający identyfikację naszych preferencji. Przydługi wstęp służy tu jedynie wskazaniu tego, że nie zamierzam się cackać z czytelnikami i wyłożę swoje preferencje w odcinkach. A co! Niech będzie, że wszystkich czytających ten post lubię "na dzień dobry".
Na pierwszy ogień pójdzie muzyka, Temat w miarę neutralny. Określenie "w miarę" ma jednak swoje uzasadnienie, bo bywa, że tak niewinna rzecz budzi skrajne uczucia. Jeśli miał bym wybrać, czego lubię słuchać najbardziej, to oczywistym jest dla mnie stwierdzenie, że The Beatles. Zamiłowanie to zostało mi po nie wiem kim, bo w domu jak długo pamiętam rządziły niepodzielnie polskie zespoły bigbeatowe (Czerwone Gitary, Skaldowie, Niebiesko Czarni itp.) oraz, o zgrozo, polski rock (Maanam, Budka Suflera i inni).  Jakoś nie specjalnie kręciły mnie te klimaty - za wyjątkiem Urszuli, której "Dmuchawce, latwce, wiatr" do tej pory darzę sentymentem. Wpływ na mnie też w jakimś stopniu miała moja kuzynka, która słuchała Depeche Mode, Guns'n'Roses i innych w tym guście. Mnie się przez dyskografię przewinęło Roxette, Queen, Blur, Oasis. Wielką fanką Beatlesów jest moja żona, która miała znaczący wpływ na mój gust muzyczny. Ot i cała historia. Na zakończenie medley płyty "Abbey Road" w wykonaniu jun 626:

2 komentarze:

  1. a oto utwór który potrafiliśmy nucić (czytaj. wrzeszczeć) bez przerwy jadąc samochodem i kilkaset kilometrów..oczywiście jeżeli chodzi o słowa, to ograniczaliśmy sie do "pam,pam,pam"...potem długo i nic i nagle..."tugeder"
    http://www.youtube.com/watch?v=0auCDOERZyE

    OdpowiedzUsuń
  2. No własnie. Ja to nazywam nadawaniem na tych samych falach. Jak sinusoida się nie pokrywa, nie będziemy przyjaciółmi :) Czasem wystarczy spojrzeć na kogoś i już wiesz co to za postać. Ostatnio miałem podobną sytuację w pracy. Otóż szedłem załatwić jedną sprawę do faceta, który wiedział, że przyjdę, bo przed chwilą umawialiśmy się telefonicznie. Wcześniej faceta nie kojarzyłem w ogóle z ryja. No to wszedłem tam i żaden z pracujących tam palantów nie raczył wskazać mi tego kolesia, a sam zainteresowany też nie specjalnie się wychylał. Musiałem się pytać 3-ch gości który to ten właściwy. Oczy robili takie jakieś dziwne...
    Poczekam, aż on przyjdzie załatwić coś do mnie :) Mam czas. A jestem taki jakiś ostatnio ... sprawiedliwy. Muzycznie dowalam z innej beczki, aczkolwiek dynamicznie rzekłbym:
    http://www.youtube.com/watch?v=nm9A3J294Ic Tu mówił jej men.

    OdpowiedzUsuń