czwartek, 23 września 2010

Kto się nie rozwija, ten się cofa.

Jak łatwo zauważyć, od dziś Niecodziennik cieszy się nowym nagłówkiem. Zaplanowałem jeszcze kilka zmian, a conajmniej dwie z nich wymagają znajomości HTML. Z tego też powodu zmiany będą wprowadzane powoli, etapami i przez długi czas. Przewidywany termin otwarcia Niecodziennika 2.0 to czerwiec 2011. Jeśli kogoś dziwi, dlaczego tak młody blog już się zmienia, to już spieszę z wyjaśnieniem, że od narodzin ostatecznej idei blogowania do publikacji wersji 0.8 upłynęło 2 dni, a samej pracy nad wyglądem bloga poświęciłem mniej niż godzinę. Śledzący blog od początku wiedzą, że wersja 1.0 pojawiła się zaraz następnego dnia, po sugestiach czytelników. Poza tym, jak mawia znajoma radczyni - "tylko krowa nie zmienia zdania, więc bym jeszcze coś tu zmieniła". I zmiany będą. Mam nadzieję, że na lepsze. Uwagi proszę kierować w komentarzach. Na zakończenie wspomnę tylko, że ekstra literki pobrałem ze strony joemonster.org. Polecam.

środa, 22 września 2010

Myśli nieuczesane.

Paskudny żar lejący się z nieba przez szyby nie pozwala się skupić. Co prawda szyby zyskały całkiem pokaźną warstwę filtrującą w postaci kurzu, jednak nic to nie daje. Stąd wniosek, że okna brudne są tak samo dobre jak czyste. No nie, są lepsze bo mają dodatkowo brud! W ten oto sposób udało mi się naukowo udowodnić bezsens sprzątania. Bo po co robić coś, po czym jest czegoś mniej? Praca, zwłaszcza ciężka, powinna przysparzać dóbr, a nie zubażać.
Ot, widać że słońce rzuciło mi się na mózg.
Wczoraj, po pełnym napięcia oczekiwaniu, udostępnione zostało demo Civilization V. Tym, co nie znają tematu nie tłumaczę, bo to skomplikowane, a ci co znają rozumieją. W każdej jednak beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu. Ponieważ nasi zaoceaniczni sojusznicy w ramach NATO, czyli Amerykanie, otrzymali wczoraj pełną wersję gry (choć my, Europejczycy, musimy czekać do piątku) wiemy już, że nie ma w tej grze trybu hotseat. Podobno ma się pojawić w łatce do miesiąca po premierze. Zobaczymy, zobaczymy. Oznacza to tyle, że nie będę mógł z Żabką grać wspólnie w Civkę na jednym komputerze. I tu dochodzimy do problemu zasadniczego: nie mam drugiego komputera, ani kasy na niego. Mam nadzieję, że twórcy pod wpływem społeczności się pospieszą. Demo póki co jest git. Trzy cywilizacje do wyboru i sto tur gry. Zainteresowanych zapraszam na http://www.steampowered.com/, można pobrać i zagrać.
W ramach zmagań pancernych wczoraj zbliżyłem się o 10000 pkt. doświadczenia do T-44. Jeszcze 30000 i będę rządził. Kwestię uzyskania 2000000 kredytów pozostawiam na dalszym planie. Może się uzbiera...
Żabka w swojej wspaniałomyślności zgodziła się na zakup kontrolera X360 do naszego PC. Coś czuję, że zbliża się piłkarska jesień. W końcu FIFA 11 po raz pierwszy od wielu lat przeszła głęboki lifting i wygląda naprawdę świetnie.
Przy okazji. Szukam kabla HDMI o długości 5,5 do 6 m za rozsądne pieniądze. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, niech się zgłosi.

wtorek, 21 września 2010

Lubienia.

Słowo się rzekło, kobyłka u płota. Odwlekałem, odwlekałem, ale w końcu i tak trzeba się tego podjąć. Oto subiektywna lista rzeczy, które lubię najbardziej, a którą kazała mi stworzyć Asia. Oczywiście nic tu nie jest do końca przemyślane, a kolejność może się różnić w zależności od dnia i nastroju.
#1 Najbardziej lubię swoją Żabkę. Jesteśmy ze sobą już taaak długo, a mimo to dalej jest fajnie. Jest wyrozumiała, dba o mnie i pozwala na różne zachcianki i dziwactwa.
#2 Mroczne futrzaki, czyli nasze dwa koty - chudzielec Falka i grubasek Tola. Nadają nowy sens znaczeniu słów cierpliwość. Poza tym pokazały mi, jak wygląda prawdziwe szaleństwo.
#3 Rower. Wypieszczony, choć ostatnio nieco niedomyty. Każdy kilometr nawinięty na jest dla mnie cenny, a było ich od 2007 roku ponad 10 000. W tym czasie zmieniał on wielokrotnie oblicze, ale dusza jest dalej ta sama. Należy dodać, że lubię samodzielnie grzebać w moim rowerze.
#4 Praca koncepcyjna. Chciałbym znaleźć taka niszową pracę, która polegała by na wymyślaniu przeróżnych rzeczy, procesów, działań. Wprowadzanie wymyślonych koncepcji w życie jest już dla mnie niezwykle męczące.
#5 Gry komputerowe. Taka pozostałość z dzieciństwa. Nie ma tu czego precyzować. Ostatnio szczególnie do gustu przypadły mi gry rytmiczne (vide Rock Band) oraz World of Tanks.
#6 Powroty do domu. Jednak jestem domatorem. Każdy powrót bardzo mnie cieszy, zwłaszcza jeśli jest to powrót z pracy.
#7 Pizza. Nie mogłem się powstrzymać, musiałem to powiedzieć. Jestem uzależniony.
#8 Asia i jej non sagrada famiglia. Częściej się musimy spotykać. Nasze rodzinne koncerty niedługo przejdą do historii.
#9 Zmęczenie po wycieczce rowerowej. Kocham to uczucie upływu wszystkich sił i ich odzyskiwania, po prysznicu, w łóżeczku, z Żabką przy boku i pilotem telewizora w ręce.
#10 Nowinki techniczne. Jak każdy facet jestem trochę gadżeciarzem. Lubię nowe telefony, części do komputera (i generalnie składać komputery) itp.
Oczywiście rzeczy, które lubię jest znacznie więcej, a tych, których nie lubię co najmniej drugie tyle. Na bój na lubienia wyzywam Fabka, który ma tylu znajomych, że wyrobi spokojnie dodatkowo limit moich 9 brakujących.

poniedziałek, 20 września 2010

Weekend, weekend.

No i weekend minął. Było rozrywkowo i było też daleko... Zakupowo i nerwowo też było. Piątkowe popołudnie zaczęło się od wysokiego C. Koncert Rock Band pozwolił na odstresowanie po długim tygodniu intensywnej pracy, w ramach którego udało się mojemu Zespołowi zamknąć ważny, terminowy i ciężki temat. Relaks więc był jak najbardziej na miejscu. Z uwagi na konieczność wyjazdu następnego dnia bladym świtem zmuszony byłem odmówić sobie napojów wyskokowych. Dało mi to niesamowitą okazję obserwacji tego typu imprezy na trzeźwo. Po tym doświadczeniu stwierdzam, że jednak lepiej się upić ;-). Sobotni ranek rozpoczął się dla mnie ostrym dźwiękiem budzika, wzywającego do drogi. Plan obejmował swego rodzaju "wash & go", czyli zakupy i odwiedziny u teściów. Zakupy były, i owszem, i to nie byle jakie, bo wymagały przeniesienia przestrzennego aż do Bielska - Białej, do centrum handlowego "Sarni Stok". Bardziej szczegółowo: chodziło o odwiedziny w szeroko zachwalanym outlecie T.K.Maxx. Podczas spaceru pasażem rzeczonego centrum natknęliśmy się na sklep zoologiczny, na którego wystawie wesoło kicały króliczki - miniaturki (zwłaszcza sympatyczny okazał się jeden kłapouch), spał jeżyk albinos i fretka, również albinoska. Uwagę przykuwały także karteczki w zabawny sposób zakazujące pukania w szyby akwariumów (np. "Nie pukaj, ja tu pilnuję!", albo "Kiedy pukasz, ja się boję!"). Po odciągnięciu mojej żonki od zwierzątek, co wymagało obrazowego przedstawienia skutków kontaktu np. króliczka z naszymi mrocznymi futrzakami, udaliśmy się do naszego głównego celu podróży. Oczywiście życie jak zwykle zweryfikowało bujne wyobrażenie na temat "galopujących promocji" i obniżek do -60%. Owszem, spotkaliśmy się tam z tej skali obniżką ceny, jednak cena po obniżce również nie zachęcała do zakupu (przecena z 1800 zł na 720 zł itp.). Przeglądnęliśmy solidną kolekcję odzieży damskiej, co przyniosło skutek w postaci spodni odpowiednich na rower oraz skakanki z obciążnikami. Druga tura to wizyta na dziale męskim i dziecięcym. Ten ostatni o mało co ominęli byśmy, gdyby nie fakt, że dział ten znajdował się zaraz przy schodach. Oglądnęliśmy więc kombinezoniki dla niemowlaków w przeróżnych kolorach. Wizyta w dziale z odzieżą męską przyniosła więcej rezultatów. Za rozsądne pieniądze udało mi się kupić marynarkę sztruksową w kolorze grafitowym oraz kurtkę, taką na marynarkę. Na zakończenie odwiedziliśmy Empik w celu zakupu atlasu samochodowego Polski. Z uwagi na prawdopodobną awarię GPS postanowiliśmy podróżować oldschoolowo. I tak z mapą w dłoni udaliśmy się w drogę z Bielska do Bochni. Lekko nie było. Ponieważ moja żabka nie czyta raczej map, pilotem była kiepskim. Na szczęście udało nam się ominąć tylko jeden zjazd, a do tego na czuja dojechać do Wieliczki. Na wieś trafiliśmy koło godziny 15:00, nieco skłóceni, głównie z mojej winy. Tego samego dnia postanowiłem odkupić winy zabierając teściów na zakupy do "gminy". Wieczorem padłem jak kawka, nawet nie zdążyłem wszystkim powiedzieć dobranoc. Nowy dzień okazał się chłodny, ale przynajmniej bez opadów. Jakoś tak leniwie było od samego rana. Obejżeliśmy relację filmową ze ślubu i wesela Sołtysa. Dobrze, że nas tam nie było. Doczekałem tylko do obiadu, po czym udałem się na sjestę, w czym dzielnie sekundował mi teść. Popołudnie minęło na leniwych pogwarkach na tematy mało istotne, a mimo to niejednokrotnie prowadzące do napięć - polityka i emerytury i ich oboczności (ZUS, KRUS, szkodliwość emerytów dla budżetu państwa). Wczesnym wieczorem wyruszyliśmy w drogę powrotną, w ramach której urządziliśmy małą przerwę na szejka waniliowego. W efekcie wypadu zarobiłem niemal 300 km do przebiegu samochodu, kilka słoików z konserwowanymi ogórkami, papryką itp. oraz trochę mrożonych grzybów. Wspomnę też o "Sezonie na Lebra", czyli szwędających się wszędzie "naukach jazdy". Potrafią skutecznie zniechęcić do jazdy, zwłaszcza kiedy jadą przed Tobą drogą pod Pieskową Skałą... Acha! Lubienia jutro. Ale pamiętam!

czwartek, 16 września 2010

Lepiej na mokro!

Wczoraj po odbyciu ośmiu godzin katorżniczej pracy na rzecz mojego chlebodawcy, powróciłem w domowe pielesze. Z podwójnym zadowoleniem przekroczyłem próg domu - po pierwsze, bo za chwilę żarło, a po drugie bo szykowała się wycieczka rowerowa z Tomaszulem. Co prawda drżało me serce, czy za chwilę nie zadzwoni telefon z informacją, że jednak pada i nie warto nigdzie iść... Jednak Tomaszul okazał się być twardszym zawodnikiem, niż przypuszczałem i zadzwonił jak byłem w połowie drogi do jego domostwa - za późno! (tu następuje demoniczny śmiech) Co prawda chwilę oporował, lecz w finale poległ podwójnie: i pojechał na wycieczkę, i założył wątpliwej urody bluzę Nike. Wycieczka udała się wyśmienicie. Tempo rozrywkowe umożliwiało obserwację przyrody (dwa bociany, jeden zając i jeden kot). Przyjemnie ciepły wiaterek rozwiewał mi zarost, a deszczyk (i woda spod kół) chłodziły oblicze.Tomek mimo pewnych problemów wagowych nie poddawał się, co daje niejakie widoki na poważniejsze wyprawy w przyszłości. Zmęczony, wpadłem wprost pod prysznic i do łózia.
Poruszyć należy także kwestię "Gry w lubienia", do której zostałem wyzwany przez Asię.Jednak z wypełnieniem wszelkich obowiązków wstrzymam się do jutra, gdyż muszę się zastanowić, co tak naprawdę lubię i skompletować listę osób, których poproszę o udział w grze (z tym będzie prawdziwy problem...). Lubienie więc jutro.

środa, 15 września 2010

O poważnym niepoważnie.

Analizując dane podawane miesięcznie przez lokalny Powiatowy Urząd Pracy można by dojść do optymistycznego wniosku, że kryzys ekonomiczny miasta zanadto nie dotknął. Stopa bezrobocia w grudniu 2009 r. wynosiła 7,1%, przy czym na początku tegoż roku oscylowała bardzo blisko 6%. Rok 2010 przyniósł dalsze pogorszenie sytuacji, co zaskutkowało bezrobociem na poziomie 8,3%. Teraz cieszymy się wszyscy z spadku do 7,3%. Tyle liczb. Ale tak naprawdę co się za tym kryje? Ekonomista powiedział by, że w wyniku spowolnienia gospodarczego rynek pracy zareagował zmniejszoną podażą - nie było to co prawda zjawisko lawinowe i na dużą skalę, ale jednak. Natomiast wiosna i lato to tradycyjnie już zwiększone zapotrzebowanie na pracowników w rolnictwie i budownictwie. Czyli możemy spodziewać się ponownego załamania trendu na rynku pracy w ciągu najbliższych miesięcy. Socjolog podszedł by do problemu od innej strony. Stopniowy wzrost stopy bezrobocia powiększył znacznie grupę osób zagrożonych wykluczeniem społecznym. Spowodowane jest to brakiem społecznej odpowiedzialności zwłaszcza największych pracodawców w regionie, a przekłada się na spadek przeciętnych dochodów w rodzinie dotkniętej problemem bezrobocia, zaburzeniem wśród osób bezrobotnych poczucia bezpieczeństwa i obniżeniem samooceny, co negatywnie wpływa na mobilność na rynku pracy. I koło się zamyka. Co śmieszniejsze, obie wersje są prawdziwe.
Mądrości mądrościami, a co ja na ten temat myślę?
Polski rynek pracy, podobnie jak większość struktur sterowanych w Polsce odgórnie (nie łudźcie się: krajowa agencja zwana "Rynek Pracy", Wojewódzki Urząd Pracy, Powiatowy Urząd Pracy) charakteryzuje się ogromną bezwładnością i niedostosowaniem do warunków lokalnych. Co prawda poszczególne PUPy prowadzą różnego rodzaju badania na lokalnym rynku i tworzą opracowania, ale nie przynosi to zazwyczaj wymiernego efektu. Wielokrotnie o tym wspominałem różnym osobom, które zwykle się ze mną w tej kwestii zgadzały: myślenie strategiczne w naszym kraju leży! Nawet jeśli tworzy się strategie rożnego rodzaju, to są one zwykle pisane na kolanie, nie przystają do rzeczywistości i nikt się nimi nie przejmuje. Strategiczne działanie prowadzi jak po sznurku do wyznaczonego celu w wyznaczonej perspektywie czasowej. Oczywiście każda strategia powinna być poparta solidnymi badaniami i być okresowo ewaluowana i poprawiana.
Co ja tam jednak wiem, maluczki. Dodam jeszcze tyle, że działanie strategiczne w biznesie, gospodarce, polityce społecznej i na wojnie jest dokładnie takie samo: zwiad, plan, atak zakończony sukcesem lub odwrotem, co skutkuje poprawą planu i kolejnym atakiem. W świetle tego wolę jednak postrzelać sobie z mojego wiernego T-43 w WoT, tam przynajmniej tych piętnastu ludzi potrafi się zgrać dla wspólnego sukcesu.

wtorek, 14 września 2010

Długo nieobecny.

Długo, a długo przyszło czytelnikom czekać na kolejny wpis na blogu. Moi lojalni fani ;), do których od wczoraj należy także moja ukochana żona zaczęli wypominać mi słomiany zapał, brak systematyczności i inne wady tak, jakby wcześniej nie mieli pojęcia o tym, że posiadam je niemal od urodzenia. Połechtany jednak prośbami bliskich wracam na łono publikacji elektronicznych. Na początek należalo by wyjaśnić, co się właściwie ze mną działo przez okrągły miesiąc. Otóż trzy bajeczne tygodnie pławiłem się w lenistwie dzięki uprzejmości chlebodawcy, który zgodził się na udzielenie mi urlopu wypoczynkowego na ten nieprzyzwoicie długi okres czasu. Oczywiście z szumnych planów urlopowych wyszło niewiele, żeby nie powiedzieć, że nie wyszło nic. No, tak źle to nie było! Mimo kryzysu finansowego udało się pojechać na wieś do szacownych rodzicieli mojej małżonki. Ot tygodniowa wycieczka do niemal dziczy, gdzie PKS nie dociera (za to dociera niejaki "Telesfor", czyli taki minibus). Pogoda była w kratkę: rano słońce, w południe deszcz, wieczorem słońce i tak na zmianę. W ramach tej wyprawy musiałem podjąć się czynności związanych z dostosowaniem domku teściów do standardów UE. Moje działania ograniczyły się co prawda do demontażu szaf ubraniowych, ich transportu i ponownego montażu w innym miejscu oraz grzebalnictwa ziemnego, prowadzącego do usunięcia kostki betonowej z okolic obejścia domu. Ten zaszczytny wkład pracy fizycznej uzupełniłem o transport teściów do "Gminy" i okolicznego "Miasta", czyli Rzezawy i Bochni. Oczywiście nie zabrakło okazji do obfitego podlewania dni, które nie wymagały prowadzenia pojazdów mechanicznych, złocistym nektarem chmielowym. Ta część urlopu minęła szybko, łatwo i przyjemnie, a pozostałe dwa tygodnie tylko szybko. Z uwagi na różne okoliczności przyszło mi się zakolegować z kilkoma instytucjami publicznymi, które wzbudziły we mnie bardzo skrajne uczucia. Nie ma co jednak marudzić. W wolnych chwilach nadrobiłem kilka zaległości w bajkach Disney'a, na przykład nigdy wcześniej nie widziane przeze mnie Aristocats, czy Oliver i Spółka. Nie było mi dane natomiast spełnić swoich planów rowerowych. Myślę jednak, że przyjdzie na to czas, tym bardziej, że Tomaszul jakoś ostatnio przejawił zainteresowanie wypadem na rower. Nie ma to jak motywacja zewnętrzna. Wspomnieć należy również o ogromie czasu jaki mi ostatnio zabiera zabawa w czterech pancernych. Cała zabawa zaczęła się od informacji o zamkniętej becie gry World of Tanks. Udało mi się załapać na darmowy klucz i... się zaczęło. Miłośnikom broni pancernej z okresu 1920 - 1950 gorąco polecam, bo gdzieś jeszcze podobno klucze do bety są dostępne. Skażony syndromem Janka Kosa postanowiłem, że jedynymi słusznymi czołgami są T-34 i T34-85. Okazuje się, że jednak na polu bitwy tak różowo nie jest i trzeba dążyć do czegoś lepszego. Oczywiście produkcji CCCP, ponieważ jako były mieszkaniec Układu Warszawskiego mam do nich sentyment. Obecnie poruszam się po polach bitew T-43, a miejmy nadzieję, że wkrótce T-44. Z żołnierskim salutem żegnam wszystkich i "do wozu, przeciwpancernym ładuj!"
Hacienda la tormenta :)