czwartek, 9 grudnia 2010

Jak zwykle spóźniony. Johnny.

Z różnych względów (rodzinnych, zawodowych) nie udało mi się zamieścić na czas choć krótkiej notki związanej z trzydziestą rocznicą śmierci Johna Lennona. Jest to jedna z osób, które miały największy wpływ na mój obecny światopogląd. Bohater klasy robotniczej - tak o sobie mawiał, choć pochodził z klasy średniej, przez większość swojego życia przyjmował pozę twardziela, buntownika i outsidera. Maska przykrywała jednak jego brak pewności siebie i wrażliwość. Jego kariera międzynarodowa rozpoczęła się na dobre, gdy miał 23 lata i jak sam zauważył, im był bogatszy, tym za mniej rzeczy musiał płacić - restauratorzy stawiali mu obiady, goście w klubach stawiali drinki, a producenci gitar przysyłali swoje nowe modele do ogrania. Sukces sceniczny nie szedł jednak w parze z szczęśliwym życiem prywatnym. Niechciana ciąża Cynthii Powell skłoniła go do zawarcia związku małżeńskiego, który był martwy od samego początku. Cynthia na początku kariery The Beatles była ukrywana, aby nie zniechęcać potencjalnych fanek zespołu. Nawet narodziny syna Juliana nie scementowały tego związku. John bez przerwy w trasie, a Cyn zostawała sama z dzieckiem w domu. Światowa sława Fab Four (cudownej czwórki) i nowe zjawisko - beatlemania - spowodowały, że podczas koncertów w zasadzie nie było słychać muzyki, tylko krzyki fanów. Apogeum zostało osiągnięte podczas koncertu w Candlestick Park San Francisco, kiedy John powiedział do pozostałej czwórki "to już koniec". I faktycznie był to ostatni zorganizowany koncert zespołu. Ostatnią piosenką było "Long Tall Sally". Dzięki przeniesieniu się zespołu z sal koncertowych i stadionów do studia nastąpił przełom w ich twórczości. Zaczęli eksperymentować z różnymi instrumentami (sitar, skrzypce itp.) i stylami muzycznymi. Powstał pierwszy album konceptualny "Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band". Kolejne albumy potwierdzały wysoką formę zespołu, która swoje apogeum osiągnęła, moim zdaniem, podczas nagrywania "Abbey Road". Był to też ostatni nagrany album The Beatles, na którym znalazły się fragmenty niedokończonych piosenek w formie remiksów. Był to zabieg celowy, jak twierdzili, aby nie zostawiać żadnego niedokończonego materiału i nie było do czego wracać. Rozpad zespołu ogłosił McCartney w 1970 roku. Odtąd Lennon rozpoczął solową karierę z nową kobietą u boku - Yoko Ono. Żeby oddać sprawiedliwość faktom twórczość solowa Lennona była zdecydowanie nierówna i obok wspaniałych piosenek jak "Imagine", "Woman", "Instant Karma" czy "Jelaous Guy" pojawiły się prawdziwe gnioty. Wyraźnie brakowało mu partnera z dawnej spółki Lennon - McCartney. Mimo mniejszego rozgłosu John nadal prowadził hulaszczy tryb życia gwiazdora. Zaliczył słynny stracony weekend, po którym zmienił swój styl życia diametralnie. Został "kurą domową", piekł chleb, zajmował się drugim synem Seanem i przede wszystkim nie tworzył muzyki. Powrócił dopiero w 1980 z albumem "Double Fantasy" i pisał kolejne piosenki, co zapowiadało trwały powrót na scenę. Niestety wszystko skończyło się 8 grudnia 1980 roku, kiedy to Lennon został pięciokrotnie postrzelony u wejścia do Dakota Building w Nowym Jorku, gdzie mieszkał.

I miss you John...

Ciekawe, co jeszcze napisał by i skomponował Lennon, gdyby żył?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz