wtorek, 14 września 2010

Długo nieobecny.

Długo, a długo przyszło czytelnikom czekać na kolejny wpis na blogu. Moi lojalni fani ;), do których od wczoraj należy także moja ukochana żona zaczęli wypominać mi słomiany zapał, brak systematyczności i inne wady tak, jakby wcześniej nie mieli pojęcia o tym, że posiadam je niemal od urodzenia. Połechtany jednak prośbami bliskich wracam na łono publikacji elektronicznych. Na początek należalo by wyjaśnić, co się właściwie ze mną działo przez okrągły miesiąc. Otóż trzy bajeczne tygodnie pławiłem się w lenistwie dzięki uprzejmości chlebodawcy, który zgodził się na udzielenie mi urlopu wypoczynkowego na ten nieprzyzwoicie długi okres czasu. Oczywiście z szumnych planów urlopowych wyszło niewiele, żeby nie powiedzieć, że nie wyszło nic. No, tak źle to nie było! Mimo kryzysu finansowego udało się pojechać na wieś do szacownych rodzicieli mojej małżonki. Ot tygodniowa wycieczka do niemal dziczy, gdzie PKS nie dociera (za to dociera niejaki "Telesfor", czyli taki minibus). Pogoda była w kratkę: rano słońce, w południe deszcz, wieczorem słońce i tak na zmianę. W ramach tej wyprawy musiałem podjąć się czynności związanych z dostosowaniem domku teściów do standardów UE. Moje działania ograniczyły się co prawda do demontażu szaf ubraniowych, ich transportu i ponownego montażu w innym miejscu oraz grzebalnictwa ziemnego, prowadzącego do usunięcia kostki betonowej z okolic obejścia domu. Ten zaszczytny wkład pracy fizycznej uzupełniłem o transport teściów do "Gminy" i okolicznego "Miasta", czyli Rzezawy i Bochni. Oczywiście nie zabrakło okazji do obfitego podlewania dni, które nie wymagały prowadzenia pojazdów mechanicznych, złocistym nektarem chmielowym. Ta część urlopu minęła szybko, łatwo i przyjemnie, a pozostałe dwa tygodnie tylko szybko. Z uwagi na różne okoliczności przyszło mi się zakolegować z kilkoma instytucjami publicznymi, które wzbudziły we mnie bardzo skrajne uczucia. Nie ma co jednak marudzić. W wolnych chwilach nadrobiłem kilka zaległości w bajkach Disney'a, na przykład nigdy wcześniej nie widziane przeze mnie Aristocats, czy Oliver i Spółka. Nie było mi dane natomiast spełnić swoich planów rowerowych. Myślę jednak, że przyjdzie na to czas, tym bardziej, że Tomaszul jakoś ostatnio przejawił zainteresowanie wypadem na rower. Nie ma to jak motywacja zewnętrzna. Wspomnieć należy również o ogromie czasu jaki mi ostatnio zabiera zabawa w czterech pancernych. Cała zabawa zaczęła się od informacji o zamkniętej becie gry World of Tanks. Udało mi się załapać na darmowy klucz i... się zaczęło. Miłośnikom broni pancernej z okresu 1920 - 1950 gorąco polecam, bo gdzieś jeszcze podobno klucze do bety są dostępne. Skażony syndromem Janka Kosa postanowiłem, że jedynymi słusznymi czołgami są T-34 i T34-85. Okazuje się, że jednak na polu bitwy tak różowo nie jest i trzeba dążyć do czegoś lepszego. Oczywiście produkcji CCCP, ponieważ jako były mieszkaniec Układu Warszawskiego mam do nich sentyment. Obecnie poruszam się po polach bitew T-43, a miejmy nadzieję, że wkrótce T-44. Z żołnierskim salutem żegnam wszystkich i "do wozu, przeciwpancernym ładuj!"
Hacienda la tormenta :)

1 komentarz:

  1. no tak..teraz czołgiem można pobawić się w świecie wirtualnym...ale tak po krótkim namyśle, dochodzę do wniosku, ze nasze zabawki były normalnie 3D:) tylko od zabawy bolały kolana a teraz paluszki:) a oto współczesnawa wersja wszystkim dobrze znanej pieśni o drużynie Janka K.
    http://www.youtube.com/watch?v=8s5ycZf7LNc

    OdpowiedzUsuń