poniedziałek, 20 września 2010

Weekend, weekend.

No i weekend minął. Było rozrywkowo i było też daleko... Zakupowo i nerwowo też było. Piątkowe popołudnie zaczęło się od wysokiego C. Koncert Rock Band pozwolił na odstresowanie po długim tygodniu intensywnej pracy, w ramach którego udało się mojemu Zespołowi zamknąć ważny, terminowy i ciężki temat. Relaks więc był jak najbardziej na miejscu. Z uwagi na konieczność wyjazdu następnego dnia bladym świtem zmuszony byłem odmówić sobie napojów wyskokowych. Dało mi to niesamowitą okazję obserwacji tego typu imprezy na trzeźwo. Po tym doświadczeniu stwierdzam, że jednak lepiej się upić ;-). Sobotni ranek rozpoczął się dla mnie ostrym dźwiękiem budzika, wzywającego do drogi. Plan obejmował swego rodzaju "wash & go", czyli zakupy i odwiedziny u teściów. Zakupy były, i owszem, i to nie byle jakie, bo wymagały przeniesienia przestrzennego aż do Bielska - Białej, do centrum handlowego "Sarni Stok". Bardziej szczegółowo: chodziło o odwiedziny w szeroko zachwalanym outlecie T.K.Maxx. Podczas spaceru pasażem rzeczonego centrum natknęliśmy się na sklep zoologiczny, na którego wystawie wesoło kicały króliczki - miniaturki (zwłaszcza sympatyczny okazał się jeden kłapouch), spał jeżyk albinos i fretka, również albinoska. Uwagę przykuwały także karteczki w zabawny sposób zakazujące pukania w szyby akwariumów (np. "Nie pukaj, ja tu pilnuję!", albo "Kiedy pukasz, ja się boję!"). Po odciągnięciu mojej żonki od zwierzątek, co wymagało obrazowego przedstawienia skutków kontaktu np. króliczka z naszymi mrocznymi futrzakami, udaliśmy się do naszego głównego celu podróży. Oczywiście życie jak zwykle zweryfikowało bujne wyobrażenie na temat "galopujących promocji" i obniżek do -60%. Owszem, spotkaliśmy się tam z tej skali obniżką ceny, jednak cena po obniżce również nie zachęcała do zakupu (przecena z 1800 zł na 720 zł itp.). Przeglądnęliśmy solidną kolekcję odzieży damskiej, co przyniosło skutek w postaci spodni odpowiednich na rower oraz skakanki z obciążnikami. Druga tura to wizyta na dziale męskim i dziecięcym. Ten ostatni o mało co ominęli byśmy, gdyby nie fakt, że dział ten znajdował się zaraz przy schodach. Oglądnęliśmy więc kombinezoniki dla niemowlaków w przeróżnych kolorach. Wizyta w dziale z odzieżą męską przyniosła więcej rezultatów. Za rozsądne pieniądze udało mi się kupić marynarkę sztruksową w kolorze grafitowym oraz kurtkę, taką na marynarkę. Na zakończenie odwiedziliśmy Empik w celu zakupu atlasu samochodowego Polski. Z uwagi na prawdopodobną awarię GPS postanowiliśmy podróżować oldschoolowo. I tak z mapą w dłoni udaliśmy się w drogę z Bielska do Bochni. Lekko nie było. Ponieważ moja żabka nie czyta raczej map, pilotem była kiepskim. Na szczęście udało nam się ominąć tylko jeden zjazd, a do tego na czuja dojechać do Wieliczki. Na wieś trafiliśmy koło godziny 15:00, nieco skłóceni, głównie z mojej winy. Tego samego dnia postanowiłem odkupić winy zabierając teściów na zakupy do "gminy". Wieczorem padłem jak kawka, nawet nie zdążyłem wszystkim powiedzieć dobranoc. Nowy dzień okazał się chłodny, ale przynajmniej bez opadów. Jakoś tak leniwie było od samego rana. Obejżeliśmy relację filmową ze ślubu i wesela Sołtysa. Dobrze, że nas tam nie było. Doczekałem tylko do obiadu, po czym udałem się na sjestę, w czym dzielnie sekundował mi teść. Popołudnie minęło na leniwych pogwarkach na tematy mało istotne, a mimo to niejednokrotnie prowadzące do napięć - polityka i emerytury i ich oboczności (ZUS, KRUS, szkodliwość emerytów dla budżetu państwa). Wczesnym wieczorem wyruszyliśmy w drogę powrotną, w ramach której urządziliśmy małą przerwę na szejka waniliowego. W efekcie wypadu zarobiłem niemal 300 km do przebiegu samochodu, kilka słoików z konserwowanymi ogórkami, papryką itp. oraz trochę mrożonych grzybów. Wspomnę też o "Sezonie na Lebra", czyli szwędających się wszędzie "naukach jazdy". Potrafią skutecznie zniechęcić do jazdy, zwłaszcza kiedy jadą przed Tobą drogą pod Pieskową Skałą... Acha! Lubienia jutro. Ale pamiętam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz